sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 17 Nieoczekiwany


   Cały ten czas spędzony w szpitalu był strasznie mozolny i monotonny. Wprost trudno było wytrzymać! Dla Courtney, która lubiła się bawić, lubiła poczuć dreszczyk emocji, starała się zawsze coś robić, te tygodnie mijały niczym suchy ślimak. Na szczęście rzadko kiedy musiała zostawać sama. Zawsze miała kogoś obok. A to doktora, z którym lubiła rozmawiać, a to babcia i ciocia z rodziną przychodzili i siedzieli przy niej dopóki nie przyszedł ktoś inny z rodziny lub znajomych Courtney, zwykle Kate, albo póki Justin… nie. Justin siedział przy niej niemalże bezustannie. Czy to w odwiedzinach była rodzina, czy też jej znajomi. On wychodził tylko kiedy sprawa do której był wołany nie cierpiała zwłok, lub po prostu musiał iść do toalety. Nie mógł jej zostawić. Nie teraz. Zwłaszcza, że jej to nie tak dawno obiecał.

   Dzisiaj stało się coś nieoczekiwanego. Coś, czego w żadnym razie nie spodziewała się Courtney.

   Do sali, gdzie leżała śpiąca dziewczyna wszedł mężczyzna. Wysoki z ciemnymi włosami, niebieskimi oczyma i smutnym jakby wyrazie twarzy. Justin spojrzał w jego stronę z niekrytym zdziwieniem. Sam prawie zasypiał na siedząco. Było już późno, sam nie wiedział, która dokładnie, ale widział, że na dworze było już od dawna ciemno, więc nic dziwnego, że Courtney już smacznie spała.
   Obcy zerknął na śpiącą i po cichu podszedł bliżej do łóżka. Justin przyglądał mu się bacznie. Kto to mógł być? Co prawda widać tak jakby mała podobieństwo, ale… Nie! I nagle przez głowę przeleciała mu niczym stado pędzących gnu na sawannie nieciekawa myśl. Obcy skierował wzrok, na chłopaka siedzącego przy łóżku, teraz wpatrującego się w dłonie Courtney.
- Michael McCann – przedstawił się obcy. Teraz Justin miał pewność co do tego, kim jest ten mężczyzna. Spojrzał na niego i wstając ujął i uścisnął dość mocno dłoń Michaela, który już od dłuższej chwili trzymał ją wyciągniętą na powitanie.
- Justin Bieber, jestem chłopakiem Courtney, a pan jest pewnie… - przerwał mu.
- Tak. Jestem jej ojcem.
- Myślałem, że pan pracuje za granicą. W Stanach – zawahał się.
- Tak, owszem, to prawda. Ale gdy tylko się dowiedziałem… Było tak strasznie dużo roboty ostatnio, że dopiero teraz mogłem przyjechać… - długo się zastanawiał, Justin wiedział, że jego wypowiedź jeszcze nie dobiegła końca. Czekał więc cierpliwie, aż ten kontynuuje. – Byłem wstrząśnięty tym, co powiedziała mi moja matka, babcia Courtney. Zdałem sobie sprawę z tego jakim okropnym byłem człowiekiem… Teraz jest już niestety za późno – głęboko westchnął.
- Niestety – powtórzył w zamyśleniu chłopak. – Czasem tak jest, że człowiek zdaje sobie sprawę z własnych błędów dopiero po fakcie dokonanym.
   Michael nic nie odpowiedział, przytaknął tylko skinieniem głowy. Długo trwali w ciszy. W końcu przerwał Justin:
- Kiedyś Court opowiadała mi o panu… - dziewczyna poruszyła się, więc chłopak nie dokończył. Przekręciła się tylko na bok. Leżała teraz do nich placami. Justin kontynuował nieco ciszej. – Mówiła, że bardzo jej pana brakuje, że zawsze pragnęła mieć przy sobie tatę, poczuć, że jeszcze jakiś mężczyzna ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy tak nie będzie, że ma pan ją gdzieś…
- Nigdy nie miałem żadnego z moich dzieci „gdzieś”. Kochałem i nadal kocham je bardzo mocno – przerwał nagle. Widocznie przypomniało mu się, że jedno z nich teraz spoczywa głęboko w dole, w ziemi, że teraz ma tylko jedno dziecko. – Ja… myślę, że kiedy brałem ślub, nie byłem chyba na tyle dojrzały psychicznie i gotowy na to by utrzymać rodzinę. Wytrzymałem tak zaledwie pięć lat! Byłem i… przyznaję, nadal jestem skończonym głupcem! Moja przeszłość nie daje mi spokoju. Rok po rozstaniu się z Agatą cały przebalowałem. Od dziwki do dziwki, klub po klubie… Jednak potem moje życie jakby zatrzymało się. Od tego czasu nie miałem już żadnej. No… może z wyjątkiem jednej, która leciała na pieniądze. Nic po niej. Cały czas kochałem mamę Courtney. Potem wróciłem do pracy i tak już zostało – zakończył westchnieniem. Justin czuł, że było mu ciężko, więc powiedział:
- To… sądzę, że będzie lepiej, kiedy pana zostawię – wstał. – jutro wrócę, ale noc i ranek z córką sam na sam pewnie dobrze panu zrobi. Dziękuję, za tą szczerość pana wobec mnie… Pan mnie nie zna i to… szczególnie dużo dla mnie znaczy.
- To ja powinienem dziękować  - powiedział cicho ojciec Courtney. – Byłeś przy niej jak sądzę cały ten czas… i jako tako okazałeś mi zrozumienie.
- Może… Wie pan, porozmawiamy jutro, kolana mi się uginają pod ciężarem ciała, sam nie wiem jak dojadę do domu…
- Mogę cię podwieźć.
- Nie, nie. Pana miejsce jest teraz przy córce. Dam sobie radę, jutro się spotkamy. Dobranoc – uśmiechnął się trochę nieśmiało i wyszedł.

 
Courtney podniosła ociężałe powieki. Jej dłoń ściskała jakaś męska dłoń. Justin, pomyślała i powoli okręciła się w jego stronę. To co zobaczyła całkiem odebrało jej mowę. Długo wpatrywała się w śpiącą postać, której głowa znajdowała się na brzegu jej łóżka. O nie! Szybkim ruchem puściła jego dłoń i zsunęła na bok. Mężczyzna ocknął się i spojrzał na własną córkę. Miała jeszcze lekko sine cienie pod oczyma, jej włosy wczoraj myte były splecione w luźny, już nie tak gruby niestety warkocz. Dłonie jej drżały. Na twarzy jednak pozostawała powaga z lekkim zmieszaniem. W końcu zdołała coś powiedzieć:
- Tato…?
- Tak… Zanim coś powiesz chciałbym się najpierw wytłumaczyć – zawahał się.
- Ja nie wiem, czy jest tu co tłumaczyć. Gdzie jest Justin?
- Nie ma go tutaj. Wyszedł wczoraj wieczorem, gdy przyszedłem – w tej chwili wszedł Justin i stanął w drzwiach.
- Kłamiesz! – Courtney nie widziała Justina, drzwi były z drugiej strony. On podszedł bliżej.
- Co się dzieje? – zapytał spokojnie. – Courtney, kochanie nie powinnaś krzyczeć – uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Nie? Ależ on ma jeszcze tupet tutaj przychodzić!
- Nie wytłumaczył ci jeszcze co tak naprawdę było powodem jego zachowania?
- Nie sądzę, żeby było co tłumaczyć – powiedziała krótko dziewczyna.
- Ależ skarbie. Sama kiedyś opowiadałaś mi o swojej tęsknocie do taty – delikatny rumieniec oblał jej twarz. – Z resztą najpierw powinnaś posłuchać tego sama.
- Rozumiem że ty już to słyszałeś.
- Można tak powiedzieć – usiadł jak najbliżej dziewczyny, pomógł jej usiąść wygodnie, ponieważ sama nie była w stanie tego zrobić teraz, rano, gdy po przebudzeniu jest troszkę zbyt słaba. Przytulił ją mocno do siebie i gestem dłoni nakazał Michaelowi zacząć opowiadać.


Mam nadzieję, że jest ok... Komentujcie proszę, to dla Was nie wiele, a dla mnie naprawdę dużo znaczy. Nie trzeba być do tego zalogowanym. Naprawdę proszę o opinię / Angiee
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz