niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 15 Nieszczęście


   Ten dzień miał odmienić życie wszystkich bohaterów opowiadania…

   Zaczynały się straszne mrozy, a co za tym idzie? Lód na drogach, śnieżyce i wiele innych niebezpieczeństw.
   Courtney siedziała przed telewizorem oglądając jakieś bzdety, jak to nazywała. Nudziła się w ten zimowy weekend niemiłosiernie. Była sobota, jedyne co mogła zrobić to pomóc mamie w przygotowaniach do świąt. I taki zresztą miała zamiar, ale to nie teraz. Justin, jak to stwierdził, wyjechał w sprawach służbowych. Tylko, że Courtney miała co do tego niemałe wątpliwości, już od dłuższego czasu Juss  zachowywał się trochę dziwnie, więc służbowe? Przecież ten głupek nawet nie pracuje! myślała. No tak czy siak miało go nie być cały tydzień. I co ona bez niego na tak długi czas pocznie? Miała szczerą nadzieję, że przygotowania do świąt oraz świąteczna atmosfera zajmą ją do reszty. Rozmyślania przerwał jej głos mamy:
- Chcesz może pojechać ze mną po resztę ozdób na choinkę? Pomożesz mi wybrać coś i te lampki… przepaliły się chyba.
- Alex jedzie?
- Tak – zawahała się.
- Gotowy! – z korytarza dobiegał głos brata Courtney.
- To jak?
- Jasne! – zerwała się z fotela i prędko pobiegła ubrać kurtkę i buty i popędziła do samochodu ślizgając się i ścigając z młodym o miejsce obok kierowcy. Alex wygrał co Courtney przyjęła z nieco skromnym uśmiechem.
   Wkrótce po tym ruszyli. Było niesłychanie ślisko! Hm… na takim lodzie samochód bez łyżew długo nie pociągnie, zaśmiała się w duchu ze swoich bezsensownych przemyśleń.
  Całą drogę Courtney przemilczała, myślała cały czas. Nie wiedziała co ma zrobić sama ze sobą, tajemnicą, którą tak trudno było im rozwiązać, a która cały czas  ich interesowała.
  Po cichu przechadzała się między regałami na których stały różne bombki, rozmaite figurki, lampki i wisiały łańcuchy. Nagle stanął przed nią Aleks owinięty złotym łańcuchem jak szalem i z bombkami powieszonymi na uszach. Caurtney zachichotała.
- Zdejmij to z siebie młody! Wyglądasz jak ciota.
- Wyglądam jak dama z Paryża – zamrugał oczyma trzepocząc przy tym rzęsami, zarzucił jeden koniec „szala” za ramię i próbując majestatycznie poruszać biodrami odwrócił się i odszedł. Jego siostra przyglądająca się ze śmiesznym grymasem na twarzy całej scenie omal nie wybuchła śmiechem, jednak w porę się powstrzymała bo podeszła do niej mama pytając czy nie widziała może Alexa, a ona z uśmiechem odpowiedziała:
- Damy z Paryża? Tak, owszem, poszedł w prawo, tam gdzie łańcuchy – mama spojrzała na nią pytająco.
- Dobrze, dziękuję – odparła nieco zmieszana i poszła w tamtą stronę. Courtney wróciła do swojego świata.
    Wszyscy podeszli do kasy z cudownymi ozdobami i rzecz jasna lampkami. Mama zapłaciła za zakupy i wyszli ze sklepu. Courtney poszła od razu do samochodu z mnóstwem najróżniejszych reklamówek. Chwilę musiała czekać za Alexem i mamą. Po krótkiej chwili byli już w drodze do babci.
- Mamo uważaj! – krzyknął Alex, kiedy zobaczył pędzący samochód, jadący w ich stronę. Mama jechała powoli, ostrożnie, lecz chcąc się zatrzymać wpadła w poślizg. Samochód zakręcił się i uderzył o drzewo. Wszystko to trwało dosłownie moment. Courtney dobiegł pisk opon na lodzie pędzącego samochodu. Uderzył on wprost w ich samochód.

    W pewnym momencie po mieszkaniu Courtney rozniósł się dźwięk telefonu. Odebrała babcia.
- Słucham? Co?! Jak to się stało…? Nie wierzę… Tak, dobrze, postaram się być jak najszybciej – odłożyła telefon. Była wstrząśnięta tym co usłyszała. Wypadek? Śmiertelny? Trzy osoby zginęły…? To musiała być pomyłka. Co miała najpierw zrobić? Nie wierzyła w to co usłyszała.
   Szybko pobiegła do sąsiedniego domu w którym mieszkała jej druga córka – siostra mamy Courtney i jej ciocia, ta, która była w ciąży. Obydwie pojechały na komisariat policji.
 - Czy pani Katarzyna Wróblewska? – zapytał jeden z policjantów.
- T – tak – obie kobiety spoglądały na siebie kątem oka.
- Proszę za mną.
   Były wstrząśnięte tym, co usłyszały. Pospiesznie pojechały do szpitala.
   Tam panowało straszne zamieszanie. Każdy biegał w inną stronę. Podeszły do pierwszej lepszej pielęgniarki.
- Czy… czy Courtney McCann…?
- Tak… jest na jednej z sali operacyjnych. Sala em… bodajże 23. Dobrze, że panie są, pani jest babcią?
- Tak, tak – z trudem powstrzymywała łzy. Jeszcze nie do końca to wszystko do niej docierało. W jednej chwili straciła córkę i wnuka, a jej wnuczka właśnie walczy o życie. To niepojęte!
- Proszę pójść za mną – pielęgniarka zaprowadziła ją do gabinetu lekarza. Lekarz przedstawił pani jakieś papiery, które wyrażają zgodę na operację. Musiała je podpisać. Bo cóż innego jej teraz pozostało? Wyrazić tą cholerną zgodę i modlić się. – Rozumiem, że teraz pani będzie prawnym opiekunem pani McCann.
- Myślę, że tak.
   Podpisała.
   Wyszła na korytarz i razem z córką czekały. Tylko na co? Oto jest pytanie. Wyjęła różaniec z torebki i z płaczem zaczęła się modlić.
   Teraz wszystko zależy tylko od Boga.


Przepraszam Was, że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, też, za jego długość. Jestem jednak w trakcie pisania 16, więc może będzie jeszcze dzisiaj.
Komentujcie, czekam, na wasze opinie.
Potem edytuję  rozdziały, które są już dodane, tak by Wam i nowym czytelnikom było lepiej.
Byłabym wdzięczna, za polecenie tego bloga, udostępnianie itp. z góry dziękuję <3
/ Angiee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz