piątek, 12 grudnia 2014

Miśki patrzcie: http://the-mysteries-of-the-night.blogspot.com/

Udostępniajcie proszę gdzie się da nową odsłonę tego bloga

Dziękuję <3
/Angiee

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 17 Nieoczekiwany


   Cały ten czas spędzony w szpitalu był strasznie mozolny i monotonny. Wprost trudno było wytrzymać! Dla Courtney, która lubiła się bawić, lubiła poczuć dreszczyk emocji, starała się zawsze coś robić, te tygodnie mijały niczym suchy ślimak. Na szczęście rzadko kiedy musiała zostawać sama. Zawsze miała kogoś obok. A to doktora, z którym lubiła rozmawiać, a to babcia i ciocia z rodziną przychodzili i siedzieli przy niej dopóki nie przyszedł ktoś inny z rodziny lub znajomych Courtney, zwykle Kate, albo póki Justin… nie. Justin siedział przy niej niemalże bezustannie. Czy to w odwiedzinach była rodzina, czy też jej znajomi. On wychodził tylko kiedy sprawa do której był wołany nie cierpiała zwłok, lub po prostu musiał iść do toalety. Nie mógł jej zostawić. Nie teraz. Zwłaszcza, że jej to nie tak dawno obiecał.

   Dzisiaj stało się coś nieoczekiwanego. Coś, czego w żadnym razie nie spodziewała się Courtney.

   Do sali, gdzie leżała śpiąca dziewczyna wszedł mężczyzna. Wysoki z ciemnymi włosami, niebieskimi oczyma i smutnym jakby wyrazie twarzy. Justin spojrzał w jego stronę z niekrytym zdziwieniem. Sam prawie zasypiał na siedząco. Było już późno, sam nie wiedział, która dokładnie, ale widział, że na dworze było już od dawna ciemno, więc nic dziwnego, że Courtney już smacznie spała.
   Obcy zerknął na śpiącą i po cichu podszedł bliżej do łóżka. Justin przyglądał mu się bacznie. Kto to mógł być? Co prawda widać tak jakby mała podobieństwo, ale… Nie! I nagle przez głowę przeleciała mu niczym stado pędzących gnu na sawannie nieciekawa myśl. Obcy skierował wzrok, na chłopaka siedzącego przy łóżku, teraz wpatrującego się w dłonie Courtney.
- Michael McCann – przedstawił się obcy. Teraz Justin miał pewność co do tego, kim jest ten mężczyzna. Spojrzał na niego i wstając ujął i uścisnął dość mocno dłoń Michaela, który już od dłuższej chwili trzymał ją wyciągniętą na powitanie.
- Justin Bieber, jestem chłopakiem Courtney, a pan jest pewnie… - przerwał mu.
- Tak. Jestem jej ojcem.
- Myślałem, że pan pracuje za granicą. W Stanach – zawahał się.
- Tak, owszem, to prawda. Ale gdy tylko się dowiedziałem… Było tak strasznie dużo roboty ostatnio, że dopiero teraz mogłem przyjechać… - długo się zastanawiał, Justin wiedział, że jego wypowiedź jeszcze nie dobiegła końca. Czekał więc cierpliwie, aż ten kontynuuje. – Byłem wstrząśnięty tym, co powiedziała mi moja matka, babcia Courtney. Zdałem sobie sprawę z tego jakim okropnym byłem człowiekiem… Teraz jest już niestety za późno – głęboko westchnął.
- Niestety – powtórzył w zamyśleniu chłopak. – Czasem tak jest, że człowiek zdaje sobie sprawę z własnych błędów dopiero po fakcie dokonanym.
   Michael nic nie odpowiedział, przytaknął tylko skinieniem głowy. Długo trwali w ciszy. W końcu przerwał Justin:
- Kiedyś Court opowiadała mi o panu… - dziewczyna poruszyła się, więc chłopak nie dokończył. Przekręciła się tylko na bok. Leżała teraz do nich placami. Justin kontynuował nieco ciszej. – Mówiła, że bardzo jej pana brakuje, że zawsze pragnęła mieć przy sobie tatę, poczuć, że jeszcze jakiś mężczyzna ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy tak nie będzie, że ma pan ją gdzieś…
- Nigdy nie miałem żadnego z moich dzieci „gdzieś”. Kochałem i nadal kocham je bardzo mocno – przerwał nagle. Widocznie przypomniało mu się, że jedno z nich teraz spoczywa głęboko w dole, w ziemi, że teraz ma tylko jedno dziecko. – Ja… myślę, że kiedy brałem ślub, nie byłem chyba na tyle dojrzały psychicznie i gotowy na to by utrzymać rodzinę. Wytrzymałem tak zaledwie pięć lat! Byłem i… przyznaję, nadal jestem skończonym głupcem! Moja przeszłość nie daje mi spokoju. Rok po rozstaniu się z Agatą cały przebalowałem. Od dziwki do dziwki, klub po klubie… Jednak potem moje życie jakby zatrzymało się. Od tego czasu nie miałem już żadnej. No… może z wyjątkiem jednej, która leciała na pieniądze. Nic po niej. Cały czas kochałem mamę Courtney. Potem wróciłem do pracy i tak już zostało – zakończył westchnieniem. Justin czuł, że było mu ciężko, więc powiedział:
- To… sądzę, że będzie lepiej, kiedy pana zostawię – wstał. – jutro wrócę, ale noc i ranek z córką sam na sam pewnie dobrze panu zrobi. Dziękuję, za tą szczerość pana wobec mnie… Pan mnie nie zna i to… szczególnie dużo dla mnie znaczy.
- To ja powinienem dziękować  - powiedział cicho ojciec Courtney. – Byłeś przy niej jak sądzę cały ten czas… i jako tako okazałeś mi zrozumienie.
- Może… Wie pan, porozmawiamy jutro, kolana mi się uginają pod ciężarem ciała, sam nie wiem jak dojadę do domu…
- Mogę cię podwieźć.
- Nie, nie. Pana miejsce jest teraz przy córce. Dam sobie radę, jutro się spotkamy. Dobranoc – uśmiechnął się trochę nieśmiało i wyszedł.

 
Courtney podniosła ociężałe powieki. Jej dłoń ściskała jakaś męska dłoń. Justin, pomyślała i powoli okręciła się w jego stronę. To co zobaczyła całkiem odebrało jej mowę. Długo wpatrywała się w śpiącą postać, której głowa znajdowała się na brzegu jej łóżka. O nie! Szybkim ruchem puściła jego dłoń i zsunęła na bok. Mężczyzna ocknął się i spojrzał na własną córkę. Miała jeszcze lekko sine cienie pod oczyma, jej włosy wczoraj myte były splecione w luźny, już nie tak gruby niestety warkocz. Dłonie jej drżały. Na twarzy jednak pozostawała powaga z lekkim zmieszaniem. W końcu zdołała coś powiedzieć:
- Tato…?
- Tak… Zanim coś powiesz chciałbym się najpierw wytłumaczyć – zawahał się.
- Ja nie wiem, czy jest tu co tłumaczyć. Gdzie jest Justin?
- Nie ma go tutaj. Wyszedł wczoraj wieczorem, gdy przyszedłem – w tej chwili wszedł Justin i stanął w drzwiach.
- Kłamiesz! – Courtney nie widziała Justina, drzwi były z drugiej strony. On podszedł bliżej.
- Co się dzieje? – zapytał spokojnie. – Courtney, kochanie nie powinnaś krzyczeć – uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Nie? Ależ on ma jeszcze tupet tutaj przychodzić!
- Nie wytłumaczył ci jeszcze co tak naprawdę było powodem jego zachowania?
- Nie sądzę, żeby było co tłumaczyć – powiedziała krótko dziewczyna.
- Ależ skarbie. Sama kiedyś opowiadałaś mi o swojej tęsknocie do taty – delikatny rumieniec oblał jej twarz. – Z resztą najpierw powinnaś posłuchać tego sama.
- Rozumiem że ty już to słyszałeś.
- Można tak powiedzieć – usiadł jak najbliżej dziewczyny, pomógł jej usiąść wygodnie, ponieważ sama nie była w stanie tego zrobić teraz, rano, gdy po przebudzeniu jest troszkę zbyt słaba. Przytulił ją mocno do siebie i gestem dłoni nakazał Michaelowi zacząć opowiadać.


Mam nadzieję, że jest ok... Komentujcie proszę, to dla Was nie wiele, a dla mnie naprawdę dużo znaczy. Nie trzeba być do tego zalogowanym. Naprawdę proszę o opinię / Angiee
 

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 16 Pobudka


   Courtney otworzyła oczy. Wszystko ją bolało. Nie widziała jeszcze dobrze, świat dookoła był zamazany, czuła się niczym we mgle. Doszła do wniosku, że z trudem łapie powietrze, była taka ciężka. Na powrót zamknęła oczy i zapadła w głęboki sen…

    Słyszała dookoła mnóstwo głosów, jednak żadnego z nich nie potrafiła rozróżnić, poznać. Były jakby… smutne, podniecone, troskliwe. Po chwili usłyszała, że ktoś szepcze jakieś imię, chyba.. Courtney, tak, Courtney. Hm.. ładne imię. Otworzyła oczy, tym razem widziała już o wiele wyraźniej, lepiej też jej się oddychało, ale niestety mimo licznych prób nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Rozejrzała się więc dookoła, ciężko było jej ruszać głową, to wszystko ją tak niemiłosiernie bolało! Zauważyła jednak, że pomieszczenie jest jasne, dużo światła, lecz to tylko dzięki lampom. Tak, była noc, ciemno za oknem, albo zmierzch? Nie… to nie zmierzch, to była dość jasna noc.  Ściany pokoju były białe z przebiegającymi w poprzek trzeba jasnoróżowymi paskami. Ona sama była podłączona do mnóstwa kabelków, kolorowych i rurek. Nic więcej nie mogła dostrzec, ponieważ jakiś mężczyzna nachylił się nad nią i począł świecić jej lampką w oczy przesuwając w lewo i w prawo.
- Jutro powinno być lepiej, najgorsze już za nią, to silna dziewczyna, miała naprawdę dużo szczęścia. Teraz niestety muszę prosić państwa o opuszczenie pokoju. Czas odwiedzin już się skończył, poza tym potrzebny jest jej teraz odpoczynek.
- Ale… Proszę pana doktora… czy mógłbym prosić o pozwolenie na spędzenie przy niej nocy? – zapytał kolejny męski głos.
- Pan zostaje z nią co noc. Naprawdę potrzebuje teraz ciszy i spokoju.
- Błagam, naprawdę, ona mnie potrzebuje!
Doktor kątem oka popatrzył na dziewczynę. Była taka śliczna, bezradna, niewinna na tym szpitalnym łóżku.
- Proszę… - powtórzył drugi głos.
- No dobrze… Ale proszę powstrzymać się od przemawiania do niej. Musi wypocząć na jutro.
- Oczywiście! Dziękuję!
   Wszyscy już wcześniej wyszli, teraz wyszedł i doktor, zostały tylko dwie osoby. Chłopak usiadł na krześle opok łóżka Courtney i ujął jej dłonie.
- Courtney… - szeptał – ja wiem, że ty jesteś silna, wiem, że dasz sobie radę, wyjdziesz, z tego… Jestem z tobą najdroższa, jestem… - przejechał kciukiem, po jej delikatnym, ciepłym policzku i ze łzami w oczach wpatrywał się w jej twarz bez wyrazu. Taka delikatna, taka wrażliwa… Jego mała Courtney.

    Na drugi dzień, wcześnie rano, kiedy nikogo jeszcze nie było, wszyscy spali, Courtney obudziła się. Była o wiele silniejsza. Przekręciła głowę w stronę chłopaka, który spał na krześle obok, głowę miał odchyloną do tyłu. Courtney zmrużyła oczy by lepiej widzieć jego twarz. Nic jednak nie zdołała dostrzec, ponieważ, miał głowę zbyt odchyloną. Nie chciała go budzić.
   Jednak długo czekać nie musiała. Po jakichś dziesięciu minutach, chłopak się obudził i od razu popatrzył na Courtney. Ona zdobyła się na odwagę by znów spróbować coś powiedzieć.
- Dzień… dobry – powiedziała ledwie słyszalnie swym ochrypłym, nienaturalnie cienkim głosikiem. Udało jej się nawet lekko uśmiechnąć.
- Courtney! Moja najdroższa! – chłopak przysunął się do niej. Teraz widziała go wyraźnie. Był jasnym brunetem, miał piękne lecz zapłakane, duże brązowe oczy i sine cienie pod nimi. Nie wygląda najlepiej… pomyślała. – Jak się czujesz?
- Do – dobrze, tylko trochę boli – wykrztusiła z siebie.
   Chłopak zmierzył ją całą wzrokiem w którym wyraźnie było widać smutek zmieszany z troską i bezgranicznym szczęściem. Samotna łza spłynęła mu po policzku.
- Jak masz na imię? Powinnam wiedzieć kim jesteś…? – zawahała się.
- Ja… Ja mam na imię Justin skarbie. Jestem twoim chłopakiem – nie pamięta mnie? Lekarz wspominał coś o możliwych zanikach pamięci, ale żeby nie pamiętała mnie…?
- Chłopak?
- Tak, nie pamiętasz mnie? – nagle trochę posmutniał.
- Ja… przepraszam, ale nie, naprawdę nie przypominam sobie.
- A wiesz jak masz na imię?
- N-nie. – o nie, pomyślał. Jest chyba gorzej, niż myślałem, powinienem pójść teraz do lekarza, ale nie… jeszcze trochę muszę się nią nacieszyć. – W sumie… miałam sny. Bardzo dziwne sny, był tam chłopak, w sumie podobny do ciebie, ale nie pamiętam jak miał na imię.
- Nie? A co robiliście? Co pamiętasz ostatniego?
- Wypadek… pamiętam wypadek, pędzący samochód. A ten chłopak… rozwiązywaliśmy jakąś zagadkę. Cmentarz…
- Tak! Court kochanie, tak! To ja i ty, w sensie my…!
- Tak? To znaczy, że…?
- Och, droga Courtney… pozwól, że opowiem Ci o wszystkim zaraz. Najpierw jednak chciałbym wiedzieć, co Ty do mnie czyjesz… Teraz, gdy na mnie patrzysz. Co czułaś do tamtego chłopaka?
- Ja… kochałam go. Był dla mnie taki ważny i poniekąd w sumie widzę go w tobie, tak, jakbyś nim był.
- Bo to ja! Cmentarz, pocałunek, nocowałaś u mnie! Potem wyjechałem…
- Tak! O  Boże, Justin!
- Ach… teraz muszę Ci wszystko opowiedzieć.
   Opowiadał jej bardzo długo, a ona słuchała go z szeroko otwartymi oczyma. To straszne! Jak mogła być tak ślepa i nie dostrzec w tym człowieku kogoś, kogo tak bardzo kochała, kogoś kto co noc „rozmawiał” z nią śpiącą. Rozmowę przerwał im lekarz, który właśnie wszedł do sali.
- Ohoho, widzę, że panienka czuje się już lepiej? – uśmiechnął się serdecznie. Pan doktor był bardzo miłym człowiekiem i na swój sposób przystojnym. Był taki, jakich lubiła Courtney i jej mama: wysocy bruneci z głębokimi oczyma i rozbrajającym uśmiechem.
- Tak proszę pana – uśmiechnęła się do niego najserdeczniej, jak tylko w tej chwili potrafiła.
- Cieszę się, muszę jednak prosić pana Biebera, by na minutkę wyszedł. Zrobimy pani krótkie badania – Justin wyszedł bez zbędnych protestów, dziewczyna posłała za nim tylko tęskne spojrzenie. Lekarz zabrał się do pracy.
   Po kilku godzinach przyszedł ponownie przedstawić wyniki. Wszystkie były pozytywne, co znaczy, że już za miesiąc, będzie mogła wyjść ze szpitala.
   Podczas czekanie Justin cały czas opowiadał jej, o tym, co było, jak za nią tęsknił i jak bardzo się martwił. Dowiedziała się także, że dziś jest dziewiętnasty stycznia, czyli przegapiła wigilię, nowy rok. Spała przez miesiąc! Płakała, kiedy myślała, o mamie i Alexie, tak bardzo jej ich teraz brakowało… Nie mogła tego wszystkiego pojąć, nie spała po nocach. Justin nieustannie ją pocieszał. Nie była nawet na pogrzebie…


Pisałam jak najszybciej, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni <3
Nadal czekam na komentarze/ Angiee

Rozdział 15 Nieszczęście


   Ten dzień miał odmienić życie wszystkich bohaterów opowiadania…

   Zaczynały się straszne mrozy, a co za tym idzie? Lód na drogach, śnieżyce i wiele innych niebezpieczeństw.
   Courtney siedziała przed telewizorem oglądając jakieś bzdety, jak to nazywała. Nudziła się w ten zimowy weekend niemiłosiernie. Była sobota, jedyne co mogła zrobić to pomóc mamie w przygotowaniach do świąt. I taki zresztą miała zamiar, ale to nie teraz. Justin, jak to stwierdził, wyjechał w sprawach służbowych. Tylko, że Courtney miała co do tego niemałe wątpliwości, już od dłuższego czasu Juss  zachowywał się trochę dziwnie, więc służbowe? Przecież ten głupek nawet nie pracuje! myślała. No tak czy siak miało go nie być cały tydzień. I co ona bez niego na tak długi czas pocznie? Miała szczerą nadzieję, że przygotowania do świąt oraz świąteczna atmosfera zajmą ją do reszty. Rozmyślania przerwał jej głos mamy:
- Chcesz może pojechać ze mną po resztę ozdób na choinkę? Pomożesz mi wybrać coś i te lampki… przepaliły się chyba.
- Alex jedzie?
- Tak – zawahała się.
- Gotowy! – z korytarza dobiegał głos brata Courtney.
- To jak?
- Jasne! – zerwała się z fotela i prędko pobiegła ubrać kurtkę i buty i popędziła do samochodu ślizgając się i ścigając z młodym o miejsce obok kierowcy. Alex wygrał co Courtney przyjęła z nieco skromnym uśmiechem.
   Wkrótce po tym ruszyli. Było niesłychanie ślisko! Hm… na takim lodzie samochód bez łyżew długo nie pociągnie, zaśmiała się w duchu ze swoich bezsensownych przemyśleń.
  Całą drogę Courtney przemilczała, myślała cały czas. Nie wiedziała co ma zrobić sama ze sobą, tajemnicą, którą tak trudno było im rozwiązać, a która cały czas  ich interesowała.
  Po cichu przechadzała się między regałami na których stały różne bombki, rozmaite figurki, lampki i wisiały łańcuchy. Nagle stanął przed nią Aleks owinięty złotym łańcuchem jak szalem i z bombkami powieszonymi na uszach. Caurtney zachichotała.
- Zdejmij to z siebie młody! Wyglądasz jak ciota.
- Wyglądam jak dama z Paryża – zamrugał oczyma trzepocząc przy tym rzęsami, zarzucił jeden koniec „szala” za ramię i próbując majestatycznie poruszać biodrami odwrócił się i odszedł. Jego siostra przyglądająca się ze śmiesznym grymasem na twarzy całej scenie omal nie wybuchła śmiechem, jednak w porę się powstrzymała bo podeszła do niej mama pytając czy nie widziała może Alexa, a ona z uśmiechem odpowiedziała:
- Damy z Paryża? Tak, owszem, poszedł w prawo, tam gdzie łańcuchy – mama spojrzała na nią pytająco.
- Dobrze, dziękuję – odparła nieco zmieszana i poszła w tamtą stronę. Courtney wróciła do swojego świata.
    Wszyscy podeszli do kasy z cudownymi ozdobami i rzecz jasna lampkami. Mama zapłaciła za zakupy i wyszli ze sklepu. Courtney poszła od razu do samochodu z mnóstwem najróżniejszych reklamówek. Chwilę musiała czekać za Alexem i mamą. Po krótkiej chwili byli już w drodze do babci.
- Mamo uważaj! – krzyknął Alex, kiedy zobaczył pędzący samochód, jadący w ich stronę. Mama jechała powoli, ostrożnie, lecz chcąc się zatrzymać wpadła w poślizg. Samochód zakręcił się i uderzył o drzewo. Wszystko to trwało dosłownie moment. Courtney dobiegł pisk opon na lodzie pędzącego samochodu. Uderzył on wprost w ich samochód.

    W pewnym momencie po mieszkaniu Courtney rozniósł się dźwięk telefonu. Odebrała babcia.
- Słucham? Co?! Jak to się stało…? Nie wierzę… Tak, dobrze, postaram się być jak najszybciej – odłożyła telefon. Była wstrząśnięta tym co usłyszała. Wypadek? Śmiertelny? Trzy osoby zginęły…? To musiała być pomyłka. Co miała najpierw zrobić? Nie wierzyła w to co usłyszała.
   Szybko pobiegła do sąsiedniego domu w którym mieszkała jej druga córka – siostra mamy Courtney i jej ciocia, ta, która była w ciąży. Obydwie pojechały na komisariat policji.
 - Czy pani Katarzyna Wróblewska? – zapytał jeden z policjantów.
- T – tak – obie kobiety spoglądały na siebie kątem oka.
- Proszę za mną.
   Były wstrząśnięte tym, co usłyszały. Pospiesznie pojechały do szpitala.
   Tam panowało straszne zamieszanie. Każdy biegał w inną stronę. Podeszły do pierwszej lepszej pielęgniarki.
- Czy… czy Courtney McCann…?
- Tak… jest na jednej z sali operacyjnych. Sala em… bodajże 23. Dobrze, że panie są, pani jest babcią?
- Tak, tak – z trudem powstrzymywała łzy. Jeszcze nie do końca to wszystko do niej docierało. W jednej chwili straciła córkę i wnuka, a jej wnuczka właśnie walczy o życie. To niepojęte!
- Proszę pójść za mną – pielęgniarka zaprowadziła ją do gabinetu lekarza. Lekarz przedstawił pani jakieś papiery, które wyrażają zgodę na operację. Musiała je podpisać. Bo cóż innego jej teraz pozostało? Wyrazić tą cholerną zgodę i modlić się. – Rozumiem, że teraz pani będzie prawnym opiekunem pani McCann.
- Myślę, że tak.
   Podpisała.
   Wyszła na korytarz i razem z córką czekały. Tylko na co? Oto jest pytanie. Wyjęła różaniec z torebki i z płaczem zaczęła się modlić.
   Teraz wszystko zależy tylko od Boga.


Przepraszam Was, że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, też, za jego długość. Jestem jednak w trakcie pisania 16, więc może będzie jeszcze dzisiaj.
Komentujcie, czekam, na wasze opinie.
Potem edytuję  rozdziały, które są już dodane, tak by Wam i nowym czytelnikom było lepiej.
Byłabym wdzięczna, za polecenie tego bloga, udostępnianie itp. z góry dziękuję <3
/ Angiee

sobota, 15 listopada 2014

zmiany!


Misie, ponieważ ja się zmieniłam postanowiłam też nico zmienić opowiadanie. A więc dla ułatwienia czytania tłumaczę:

 

- Angie zmieniłam na Courtney

- Justin jest sławny, lecz przyjechał do Polski, do małego miasta by trochę odpocząć od sławy. Przez to, że ubiera się normalne, i wygląda trochę inaczej niż zwykle, Angie (Courtney) nie poznaje w nim swojego idola

- narrator od teraz jest trzecioosobowy

 

Mam nadzieje, że to nie sprawi wam większych kłopotów... przepraszam za to

 

Do następnego rozdziału :** /Angiee

Hej kochani!


 

O jeju! Tyle czasu! A oto powracam po niemalże rocznej przerwie. Ponieważ od ostatniego wpisu dzieli nas taka dziura czasowa chciałam was z całego serca przeprosić, że tak bez słowa zniknęłam, więc nawet nie liczę na to, że przyjmiecie mnie tu spowrotem z otwartymi ramionami. Przyznaję. Przegięłam, ale masz szczere nadzieje, że mi to wszystko wybaczycie.
Otóż już się tłumaczę.

Przeżyłam coś, co nie było łatwe, nie miałam czasu, tyle się działo, a teraz wychodzę jak to się mówi „na prostą” i oto całkiem nowa ja z mnóstwem świeżych pomysłów na wszystkie blogi ( a tak w nawiasie mówiąc właśnie pracuję nad swoim nowym blogiem, który postaram się otworzyć jak najszybciej).
No.

To chyba na razie tyle. Nie będę was tu zanudzać tym wszystkim co się działo przez ten czas, lecz jeśli zechcielibyście wiedzieć to proszę bardzo, możecie pytać (komentarze, priv) chętnie opowiem, ponieważ to naprawę, żadna tajemnica.

Tyle jeszcze bym opowiedziała, ale to chyba napiszę w następnych postach, a może nie…

No cóż, rozpisałam się bardziej niż miałam zamiar, ale co zrobić.

Teraz lecę pisać rozdział, bo w mojej głowie aż huczy od pomysłów!

Dziękuję tym wszystkim, którzy tu nadal trwają ze mną. Jesteście wspaniali!

(kopię tego wstawiam na mojego drugiego bloga) /Angiee

środa, 12 lutego 2014

Uwaga!!!

Notka Kochani :) Nie chcę się powtarzać <3 kocham was 


Jeszcze raz przepraszam, zrozumcie, że było ciężko :)
/Angiee